Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patrzę na takie cuda, ty, biedna, skwarzysz się w warszawskich murach!...
Nad głową usłyszał delikatne, pośpieszne gryzienie, a tuż obok zaczęły spadać odrobiny szyszki sosnowej. Oczywiście gdzieś na wierzchołku drzewa pracuje wiewiórka, ale tak ukryta wśród gałęzi, że trudno jej dopatrzeć. Zdaleka usłyszał pukanie. Cóżto znowu?... Pobiegł kilkanaście kroków. — Ach, już wiem, to dzięcioł! — Machinalnie spojrzał pod nogi i zobaczył całe gniazdo czerwonych, dorodnych poziomek. Aż wybuchnął głośnym śmiechem, pierwszy raz bowiem spotkał poziomki w naturze i mógł je zbierać własną ręką.
— Tyle poziomek... tyle poziomek!... Ach, i dlaczegóż nie mogę posłać ich tobie, złota mamusiu?
W tej chwili Neruś zaszczekał wysokim dyszkantem i pobiegł w stronę młodych sosenek, które rosły gromadą, tworząc niby fantastyczny budynek. Głos psa był tak niezwykły, że Trawiński, już nasyciwszy się jagodami, poszedł za szpicem, który ciągle szczekając, stawał na tylnych łapach. Józef wpatrzył się w jedną z sosenek i dostrzegł, wśród gałęzi, naprzód parę czarnych, błyszczących ocząt, a następnie rudą wiewiórkę, która odpowiadała zirytowanemu napastnikowi głosem podobnym do cichego naszczekiwania.
Wkrótce wiewiórka, zmiarkowawszy, że nieprzyjaciel nie jest niebezpieczny, spokojnie usiadła na gałązce, nastawiła puszysty ogonek i wzięła się do pogryzania szyszek. Niebawem znalazła się obok niej druga wiewiórka, potem trzecia. Zaczęły się miauczenia, naszczekiwania, gonitwy, skoki, w których przyjęło udział najmniej ze sześć wiewiórek. Chłopcu nigdyby nie przyszło na myśl, że w jednem miejscu może zebrać się aż tyle tych zgrabnych zwierzątek, które oczywiście urządziły sobie tutaj zabawę, pomimo wrzaskliwego protestu Nerusia.
Ucieszywszy się widokiem napowietrznych gonitw, Trawiński poczuł ochotę posunąć się jeszcze w głąb lasu.