Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miesiące. A teraz ów motyl — niech mamusia uważa... Motyla tworzy budynek środkowy, nieco wysunięty naprzód. Na dole jest ganek zarosły winem, niby brzuszek robaka; wyżej — pierwsze pięterko, mające trzy okna, i to jest gorsetem owadu; zaś tam, gdzie powinna być głowa, wznosi się trójkątny fronton, otoczony linją falistą. Nareszcie z poza frontonu wyglądają dwa kominy, niby dwa rożki czy macki u motyla... Ach, jak ciężko myśleć o tych głupstwach!
„Ściany domku są szare ze starości, w niektórych miejscach poplamione wilgocią; dach powinien być czerwony, a jest także szarawy z plamami zielonemi. Z kominów opada tynk; okienice wydają się tak zmurszałe, że dziecko mogłoby je poodrywać. Ale tu nikt nie będzie ich odrywał, a zamykają się tylko przed światłem porannem. W pokoju wuja, który musi wstawać wcześniej, wcale nie zamyka się okienic.“
Wielki szary motyl z głową czerwono-zielonawej barwy! Józefowi gorąca łza spłynęła z oczu.
Idąc drogą, chłopak wyminął czworniaki, przed któremi bawiły się jasnowłose dzieci parobków, wesołe, krzykliwe, tudzież kobiety w różnokolorowych spódnicach i gorsetach. Grały tam wszystkie barwy pól: zielone, czerwone, niebieskie, białe. Od ubogich mieszkań płynęły śmiechy, a nawet piosenki, była to bowiem niedziela, odpoczynek po forsownej pracy letniej.
Wyminąwszy zabudowania, Józef znalazł się na otwartem polu, dokąd już nie zalatywały głosy ludzkie; szemrał tylko wiatr między badylami, a śpiewały wgórze skowronki. Okolica pełna wzniesień i spadków, jak rozkołysane morze kolorów. Oto żółty łan zboża, przetykany ponsowemi makami i szafirowym chabrem. Oto ugór aż biały od gwiaździstych rumianków. Na prawo niewielka zielona dąbrowa, której drzewa przypominają ludzi, idących gromadą na odpust. Niektórzy obładowani, inni pochyleni, inni oderwali się od gromady i suną w pojedynkę.