Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— U nas, na bryczce, jest dosyć miejsca! — odezwała się Jadziulka.
— Nie krępujcie go! Niech robi, jak mu wygodniej! — odezwał się pan Wodnicki. — Bądź zdrów, Józiu!...
— A jak pójdziesz na spacer, nie zabłądź!... — upomniała pani.
— Nie zabłądzę. Szczęśliwej drogi! — odpowiedział, śmiejąc się, młody człowiek.
— Ruszaj! — zawołał pan Wodnicki.
Pierwszy furman trącił konie lejcami, drugi machnął batem i oba ekwipaże potoczyły się.
— Dowidzenia! dowidzenia! — wołali chłopcy, wywijając uczniowskiemi czapkami.
— Niegrzeczny Józio... nie będziemy kochać Józia! — dodała Jadziulka z bryczki.
Panna Wanda kiwnęła głową, owijając się szalem.
Po chwili powozik i bryczka, minąwszy bramę, zniknęły za drzewami. Dwa psy, jeden biały szpic, drugi bury kundel, pobiegły, szczekając, za końmi; niebawem wróciły. Kundel usiadł przy bramie i flegmatycznie drapał się z miną, wyrażającą nieufność, ażeby się to na co zdało; zaś biały szpic przybiegł do młodego człowieka i machając ogonem, patrzył mu prosto w oczy.
Młodzieniec miał dziewiętnaście lat, nazywał się Józef Trawiński i świeżo ukończył ósmą klasę gimnazjum, ażeby po wakacjach wstąpić na uniwersytet. Ubrany był w granatową kurtkę austrjacką i czarny, miękki kapelusz. Gdy kłaniał się odjeżdżającym krewnym, można było widzieć, że ma wysokie czoło, wyraźne oczy szare, prosty nos i wydatną brodę. Był średniego wzrostu, dobrze zbudowany, ale mizerny, skutkiem przebytych egzaminów na patent.
Trawiński zaniósł fuzję do przedpokoju i zawiesił ją na kołku; potem wziął laskę, pogłaskał psa łaszącego się i zwolna wyszedł na dziedziniec. Jeszcze onegdaj był w Warszawie