Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mnie i Wojciecha, panie jenerale, zresztą nikogo więcej nie radzę — odparł rządca.
Gosiewski zamyślił się i po chwili milczenia rzekł:
— Mój Brzezicki, trzebaby nam jeszcze folwarki objechać...
— Pan sam nie potrzebuje. Ja zaraz wyjadę do Woli, rachunki sprawdzę, pieniądze, jakie będą, odbiorę, zanocuję tam, a jutro po dniu wstąpię do Skały. Na resztę drobiazgów szkoda czasu.
Rozmowa znowu urwała się, lecz gdy rządca zabierał się do wyjścia, jenerał zatrzymał go, mówiąc:
— Mój kochany, chciałbym z tobą trochę pogadać.
I z temi słowy wskazał mu krzesło.
— Ja, jak widzisz — ciągnął jenerał — jestem stary, a zresztą i bez tego nie wiem, co mi tam Bóg na jutro przeznaczył... Spisałem więc testament, z którym chciałbym cię zaznajomić pokrótce.
Brzezicki westchnął, a Gosiewski mówił dalej:
— Pominąwszy was wszystkich, ludzi wiernych i uczciwych, o których także nie zapomniałem, synom moim zostawiam zgórą dwa miljony w złocie i klejnotach. Majątek ten jest w dobrych rękach, a chłopcy niezawodnie dowiedzą się o nim, jeżeli będą żyli, i jeżeli, jakem tego zawsze pragnął, zdadzą egzamina do korpusu inżynierji. Proszę cię, powiedz im to: egzamina do korpusu inżynierji, albo ani grosza!...
Brzezicki szeroko otworzył oczy, jakby chciał sprawdzić, czy jenerał zostaje przy zdrowych zmysłach.
— Dziwisz się? — mówił, spuściwszy głowę Gosiewski. — Cóż robić! tak się złożyły okoliczności... Ale mniejsza o to...
— Pragnę w dalszym ciągu, aby Gródek i zamek wraz z przynależytościami został przy Władysławie i jego potomkach. Resztą majątku niech się podzieli z bratem na równo. Pamiętaj!