Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ukazała się dama w szarej sukni, z siwemi włosami i miłą twarzą, na której było znać ślady piękności.
— Patrz, Maryniu! — zawołał rejent — oto jest Fitulski, człowiek, który w ciągu dwu dni więcej złożył mi dowodów przyjaźni, aniżeli inni przez dziesięć lat…
A gdy dama patrzyła na niego trochę zdziwiona, dodał:
— Fitulski, Maryniu, wczoraj konwojował mnie do stacji, pocieszał w strapieniu serdeczniej, aniżeli najbliższy krewny, pomagał mi załatwić interesa, dał mi nocleg i karmił mnie w swoim domu… Przyjmijże go jak… kuzyna…
Mogę powiedzieć, że słuchając tych pochwał, rumieniłem się od stóp do głów. Ale milczałem, gdyż serce było przepełnione oczekiwaniem mojej najdroższej, mojej jedynej, mojej wyśnionej… Zdawało mi się, że widzę przez drzwi jej słodką twarzyczkę, jej ciemne włosy, jej niewinny uśmiech, jej spojrzenie wesołe i pytające…
Weszliśmy do przedpokoju, gdzie zdjąłem palto, a następnie do jasnego saloniku. Nagle osłupiałem… Zdawało mi się, że marzę na jawie…
— Mój serdeczny przyjaciel Fitulski — mówił rejent — moja córka Zofja…
Przede mną stała w białej sukni prześliczna panna: wysoka, zgrabna blondynka z niebieskiemi oczyma i wyrazem niezwykłej powagi w obliczu… No, jednem słowem: zachwycająca panna, która przecież — ani jednym rysem nie przypominała mojej ukochanej, mojej wymarzonej. Tamta panienka, którą widziałem na koźle powozu, którą na wieki pokochałem w czasie jarmarku, tamta — wyglądała całkiem inaczej!…
— Musisz zabawić gościa, kochana Zosiu — odezwała się pani rejentowa. — Ojciec, widzę, odrazu pobiegł do kancelarji, a ja zajmę się obiadem…
Przecudna panna Zofja lekko zarumieniła się, ale rzekła do mnie pewnym głosem: