Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ ufam ci… ufam! — odparł rejent, całując mnie. — Gdybym wiedział, że jesteś urzędnikiem Banku Kredytowego, że znasz Łabińskiego, nigdy nie odważyłbym się robić z tobą głupich ceremonij tam… na kopcu…
Pobiegłem do biura telegraficznego, wysłałem pośpieszną depeszę do Warszawy i w dziesięć minut byłem zpowrotem u rejenta, który tymczasem nieco ochłonął z rozdrażnienia. Tylko nie wiem, czy już brom zaczął działać, czy to był moralny wpływ mojej energji…
— Uspokoił się pan? — zapytałem.
— Tak, troszkę… Rozumie się, że trzeba było wysłać telegram… ale już mi zabrakło konceptu…
— No, widzi pan, jak wszystko dobrze się składa…
Pokręcił głową i pokiwał ręką.
— Jeszcze daleko do dobrego!… Ponieważ rejent Łabiński zawiadomiony, więc nie lękam się katastrofy, ale nie wiem, co robić ze sobą… Do domu wracać boję się…
— Poco do domu? — wtrąciłem. — Niech pan jedzie do Warszawy…
Rejent zbliżył się do mnie i szepnął:
— W Warszawie nocować w hotelu także się boję…
— Pocóż nocować w hotelu? — zapytałem zdziwiony. — Ja mam dwa pokoje, skromne wprawdzie, ale przyzwoite i bezpieczne. I jeżeli tylko ma pan do mnie choć trochę zaufania…
— Jak do syna! — odparł rejent. — Skoro wiem, że jesteś urzędnikiem Banku Kredytowego, że znasz Łabińskiego…
Byłem tak wzruszony… tak wzruszony… że… pocałowałem staruszka w ramię… Zdawało mi się, że każde jego słowo zbliża mnie do mojej najdroższej… do mojej jedynej…
Nie wiem, czy pod wpływem hołdu, jaki mu złożyłem, czy nagłego natchnienia, poczciwy rejent rzekł do mnie:
— Wszystko ci opowiem, ażebyś wiedział, jakie czasem na