Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piętnaście… nie… dziesięć lat temu oddałeś swoje bułki i szynkę..,“
A przewodniczący deputacjom, pochyliwszy się ku mnie, wyszepcze:
„— Panie Fitulski, człowiek tak szlachetny jak pan, nie mógł inaczej postąpić…“
Takie obrazy podsuwała mi fantazja, ale i ona musiała umilknąć wobec smutnej rzeczywistości. Nie wiem, czy który z uczonych lub poetów zwrócił uwagę, że rower jest nietylko istotą żyjącą, ale — bardzo wrażliwą, bardzo subtelną. Łączy on w sobie przymioty arabskiego konia i ptaka. Jest tak lekki, że prawie unosi się w powietrzu, — w czasie wyścigów okazuje szaloną ambicję, — na równej drodze toczy się jak kula, na nierównej drży, na niepewnej chwieje się, pod górę wdrapuje się z trudnością jak szlachetny rumak, którego zaprzęgnięto do wozu. Ale zato z góry — leci na skrzydłach…
A teraz proszę sobie wyobrazić, że ta istota nerwowa i delikatna otrzymała ciężką ranę… Co się z niej stanie?… Oczywiście trup… To też kiedy wlokłem mój rower ze zgiętym pedałem, skrzywionym kierownikiem i rozdartą obręczą, zdawało mi się, że z pola bitwy uprowadzam ranionego przyjaciela, który ma przestrzelone płuca, nie może iść na zataczających się nogach i co krok mdleje…
Nareszcie doszedłem szosą do drogi bocznej, pełnej piasku, kijów i wybojów, która miała mnie doprowadzić do zbawczej chaty. To była droga!… Mój nieszczęsny rower już wcale nie chciał iść; bezwładnie uwiesił mi się na rękach i wciąż upadał. Co wycierpiałem w czasie tej piekielnej podróży, nawet Dante nie potrafi opisać; ale najwięcej truła mnie myśl, że niema przy mnie doktora, któremu mógłbym powiedzieć:
„— Spojrzyj pan na mnie, na mój rower i wiedz, że to jest twoje dzieło!…“
Nareszcie zbliżam się do chaty. Ściany świeżo bielone, drzwi i ramy okien szafirowe, porządny płot… Stodółka… sta-