Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czego lękają się skowronki? — pytałem. I paliła mnie ciekawość ujrzenia nieznanych rzeczy.
Nawet w domu nie miałem spokojności. Czasem wróbel siadał na gałęzi i pilnie przypatrywał się salonikowi; to znowu wpadał wiatr przez okno i z szelestem obiegał nasze pokoiki; to znowu słońce wysyłało na zwiady pęk światła, który ostrożnie zaglądał za piec, pod stolik, za kanapę, i wreszcie — cofał się drżący, aby za kilka dni powtórzyć swoje śledztwo,
— Czego oni chcą od nas? czy to u nas ma coś być? — pytałem zatrwożony. A wtem zegar stanął. Gdy pobiegłem zobaczyć, co mu jest, spostrzegłem obok na stoliku książkę do nabożeństwa, otwartą na słowach suplikacyj: „Święty Boże, święty mocny, święty a nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami...“
Od tej pory wszystko mnie przerażało. Czekałem na coś nieznanego, a gdy raz niańka krzyknęła głośniej:
— Już idzie!... idzie!...
Zerwałem się od lekcji i wpadłem do kuchni, pytając:
— Co idzie?...
— Walek z miasta — odpowiedziała. — Ale cóżeś tak pobladł?...
— Nic, nic...
I wróciłem przekonany, że — już coś idzie tutaj, na co wszyscy oczekiwali.
Któregoś dnia, w pierwszej połowie maja, zrobił się u nas ruch. Po południu przyszedł pan kasjer.
— Boję się — mówił wzruszonym głosem do mamy — boję się, żeby u nas nie było jakiego głupstwa. Jedni z tej strony, drudzy z tamtej, a my — we środku... Może być źle...
I otrząsnął się jak na mrozie.
— Cóż tam panu? — odparła mama. — Pan już jesteś oswojony, ale my... A jednak... przyjmiemy wszystko, co Bóg da.
— Nie myśli pani wyjechać? — spytał nagle. — Bo ja w razie czego...