Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzieje. Każde z nich prawie odgadywało myśli drugiego, każde czuło fałszywe położenie, lecz wyjście z niego było wcale niełatwe.
Nareszcie pan Adam zdobył się na czyn heroiczny i choć nie wiedział, co powiedzieć żonie, wyciągnął rękę do opłatków. Oboje państwo byli bardzo zmieszani i zapewnie każdemu z nich przyszedł na myśl ów biblijny wykrzyknik potępionych: „Ziemio poźrej, góry zakryjcie nas!...“
W tej chwili wybiła siódma.
— A co to takiego?... — zapytała staruszka, przykładając rękę do ucha.
— Siódma bije!... — krzyknął pan Adam.
— Siódma, a dziś wigilja!... Boże odpuść, jak ja pamięć tracę... — odparła.
Potem przeżegnała się i zaczęła mówić pacierz. Gdy skończyła, pan Adam może nie tyle z ciekawości, ale dlatego, aby zyskać trochę na czasie w trudnej sprawie łamania się opłatkiem, zapytał:
— Na jakąż to intencją modliła się pani?
— Kiedy nie słyszę!... — odparła dama.
Pan Adam powtórzył pytanie.
— Masz racją, na intencją... na intencją jednego poczciwego człowieka... Wyobraź sobie, będzie temu lat pięć, a może i sześć... chyba sześć, akurat w wigilją, sankarz mało nas nie pozabijał... zawadził o drugie sanie tak, że mi mufka wyleciała... Trzebaż trafu, że się ten poczciwy młody człowiek nawinął, z sanek nas wyniósł, dorożkarza niecnotę zwymyślał, no i uratował nam życie. Odtąd każdej wigilji modlę się na jego intencją o tej porze... Musi być bardzo szczęśliwy!...
Mniej dbając o modyfikacje, jakim tak dobrze znany mu wypadek uległ w wyobraźni staruszki, pan Adam słuchał opowiadania z wytężoną uwagą. Był tak blady jak opłatek, a na czoło wystąpił mu pot kroplisty. Miał się nareszcie dowie-