Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stosunki z Rudolfem mogły dla wielu z nich stanowić przeszkodę, ale dziś...“
Mylił się. Dla jego znajomych i krewnych nie stosunki z Rudolfem, ale to, że Helenka posagu nie miała, stanowiło przeszkodę. Nie wiedział też o zmianach, jakie, po zerwaniu z Rudolfem, zaszły w opinji tych właśnie, na których liczył. Wkrótce jednak sam przekonał się o tem, w sposób niewymownie dotkliwy.
Nadszedł wielki piątek. Zgodnie z dotychczasowym zwyczajem, pan Adam wziął do portmonety kilka sztuk złotych pieniędzy i wyjechał z zamiarem odwiedzenia grobów.
W kościele, do którego wszedł, panował mrok. Ołtarze i okna zasłonięte były kirem, lichtarze przewrócone. Wśród szarego tłumu ludzi bladych i poważnych, siedziały przy srebrnej tacy damy czarno ubrane i z eleganckimi towarzyszami rozmawiały dość wesoło. Od czasu do czasu, na tle szmeru nóg, westchnień i modlitwy, rozlegał się stłumiony śmiech kwestujących i kołatanie pieniędzy o brzeg tacy.
Adam znał wszystkich siedzących przy stole. Każda z tych dam była dlań uprzejmą, lub więcej niż uprzejmą. Każdy z panów grał z nim w karty i należał do jego najserdeczniejszych przyjaciół. W dolatujących go urywkach rozmowy słyszał nazwiska dobrych znajomych, a nawet krewnych.
Od kilku dni nad wszelki wyraz znękany Adam uczuł się nagle rzeźwiejszym; był przecież w swojej sferze. To też krokiem pewnym zbliżył się do stołu i położył na tacy dwa dukaty.
Ale w tej samej chwili wstrząsnął się, jakby go rozpalonem żelazem dotknięto. Ledwie bowiem wyciągnął rękę, gdy wtem — młodzi ludzie umilkli i odwrócili głowy, damy spuściły oczy na książki i tylko najstarsza z nich podziękowała mu surowem i majestatycznem skinieniem. Nikt nie rzekł do niego ani słówka, nikt nawet nie spojrzał na niego.
Adam osłupiał. Gdybyż mu choć dorobkiewicze, gdyby