Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jasno przeczuwać, że małżeństwo jest dramatem, w którym on, kompletny profan, miał zostać głównym bohaterem, nie wystudjowawszy roli.
Nanic przytem nie zdałaby mu się pomoc najwprawniejszego suflera!
Ze wstydem i nawiasowo tylko dodać musimy, że przyjaciel nasz na początku rozrzewniającej tej uroczystości spojrzał za siebie, jakby pragnąc zmierzyć odległość pomiędzy ołtarzem i wchodowemi drzwiami. Na nieszczęście, zamiast drzwi, za niemi obszernej ulicy, a nad nią sklepienia niebieskiego, widział wystrojony tłum drużbów i świadków. W wyobraźni Filipa każdemu z tych ludzi, jego frak i biały krawat nadawał nieograniczone prawo chwytać pana młodego za kark (w razie ucieczki) i przytrzymywać go na stopniach ołtarza aż do skutku.
— Co za piekielna sytuacja! — myślał buchalter. — Gdybym choć teraz, przy wyjściu, zapragnął w tłumie ukryć moje wzruszenie, nie puściłyby mnie te oto dwie stare damy, z których każda jak pijawka uczepiła się mojej ręki... Nareszcie!...
Ostatni wykrzyknik oznaczał, że oboje państwo młodzi opuścili już kościół i zostali wsadzeni do powozu, który uroczystym kłusem ruszył z miejsca.
Położenie nowożeńców było kłopotliwe. Zosia bowiem milczała, a pan Filip czuł, że mu mówić o czemś wypada, choć nie wiedział o czem. Wreszcie zaczął:
— Zdaje się, że dziś... latarni zapalać nie będą...
— Dlaczego? — szepnęła Zosia.
— Bo przypada pełnia...
— Tak, ale się chmurzy.
Rozmawiając w taki sposób, młodzi patrzyli w okna karety. Orzeźwiający powiew wiatru oprzytomniał jednak nieco buchaltera, a może i szepnął mu, że nie wypada siedzieć bokiem do żony w parę minut po ślubie, a tem bardziej nie wy-