Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dłodze. Tym razem nie znająca ludzi Helunia wierzyła mu tak, jak redaktorzy niektórych pism swojej własnej nieomylności.
— Mówmy o czem innem, panie! — szepnęła przygnębiona Helenka.
Młodzian gwałtownie poprawił kołnierzyk, jakby pragnąc odegnać rozpacz, która go za kark chwytała, i głosem zmienionym zaczął:
— Masz pani słuszność! myślmy raczej o zabawie i triumfach. Istotnie powinienbym być zadowolonym... Panna Klementyna zaangażowała mnie do pierwszego kontredansa, panna Łucja do dwu mazurów...
— Ha, łotry! — huknął gruby głos w przedpokoju. — Wylewają pomyje przed samemi drzwiami, rujnują mi dom!... Jak Pana Boga kocham, tak zaskarżę ich do policji... Jak się masz, Helusiu!
Z temi słowy, wtoczył się do pokoju otyły człowiek, z apoplektyczną szyją i siwemi faworytami. Na jego widok wykwintny Artur osłabł.
— Aha! widzę i pana Artura?... Moje uszanowanie!... Jak się pan tam zobaczysz z tym cukiernikiem z dołu, to mu powiedz, że go sprocesuję, z domu wyrzucę, do kryminału oddam!... Dałem mu dwie piwnice, a on mi trzecią jeszcze, moją własną zabiera, sypie tam piasek, a potem deski wyrywa!... Miły lokator, jak Pana Boga kocham!
— Teraz posiadanie kamienicy — wtrącił skromnie Arturek — jest prawdziwem poświęceniem...
— Rozumie się! — mruknął okrutny starzec, patrząc na eleganta z pod oka. — Wydatki masz ciągłe, a twoi lokatorzy udają tymczasem wielkich panów i komornego po trzy miesiące nie płacą...
To powiedziawszy, pan Horacy (on to był bowiem) wszedł do następnego pokoju i począł krzyczeć na Jasia.