Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto naco?... — wtrącił Żyd. — Nato, żeby nam za szybę zapłacił, co ją zbił...
— I toście wy, Katarzyno, pokazali drogę do Jakóba? — spytał bednarz kobiety.
— Przecie to nie darmo — objaśnił Żyd. — Wuna ode mnie wódki dostanie...
— Widać, żebyście wy, Katarzyno, rodzonego ojca za kieliszek wódki sprzedali — mruknął pogardliwie bednarz.
— Nu, co tu dużo gadać — przerwał Żyd — pokazujcie, Katarzyno, bo ja nie mam czasu.
Zawstydzona kobieta milczała, spoglądając ukradkiem na dymnik, gdzie w półcieniu dostrzegła wynędzniałą twarz Jakóba.
— Nu, gdzie to jest, Katarzyno?... — nalegał Żyd.
W tej chwili ręce Jakóba podniosły się nad głowę.
— Dajcie mi tam spokój! — odparła kobieta.
Głowa w dymniku poruszyła się gwałtownie, twarz przebiegły konwulsyjne dreszcze.
— Wynoś się, Żydu! — huknął Marcin. — Co się będziesz w cudzym domu rozbijał!...
Twarz wyglądającego ze strychu Jakóba zrobiła się bladosiną.
— Za co wynoś... co to wynoś?... giewałt! — wrzeszczał rozgniewany Żydek, i na podwórzu rozpoczął się hałas, który dopiero przybycie Lajzera Skowronka uciszyło.
Stary gospodarz uspokoił poszkodowanego i kazał mu iść do domu.
— Niech panu Bóg wynagrodzi — rzekł bednarz, uchylając czapki. — Już na tych biednych ludzi tak się wszystko wali, że aż strach... Teraz oto dziecko im zginęło.
— I dziecko się znajdzie — odparł gospodarz — i jeszcze dobrze będzie. Ja dziś gadałem o nich z zakonnicą, a zakonnica powiedziała, że starego zabierają do śpitale i dzieci do ochronę i Jakóbowe dadzą robotę... Będzie gut!