Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

roboty nie ma, dzieci pięcioro, wszyscy wołają jeść, a ty choć sobie ręce do łokcia pozdzieraj, choć się sama rozedrzyj!...
— Ja wam co powiem, moja Jakóbowa — przerwał oburzony Lajzer, — Że wy biedni, to jest prawda, ale że wy mi wiele nieporządku w domu zrobicie i nie płacicie, to także prawda. Zawdy u was pranie, wylewanie, suszenie, ze świecą po strychu chodzenie, zawdy krzyk, a zapłaty niema, a pięć rubli winniście... Wy mi głowę rozkrzyczycie, wy mi domy spalicie, wy... wy się wyprowadzić musicie!... Już i was, i waszych pieniędzy widzieć nie chcę...
— A panie gospodarzu! — zawołała kobieta — niechże pan tego nie robi, niech pan jeszcze będzie cierpliwy!...
— Co to cierpliwy?... ja już jestem pięć miesięcy cierpliwy!...
— Może się też Pan Bóg nad nami zlituje i staremu da jaką robotę, to się jeszcze wypłacimy...
— Robotę!... robotę!... — mruknął Żyd. — Abo wy dbacie o co?... Abo wy nie wygnaliście od siebie jednej lokatorki?...
— To jest prawda, panie gospodarzu, ale widzi pan gospodarz, ona to była takie nic dobrego, że panu i nam wstyd robiła... Niech się pan Lajzer zmiłuje!... — mówiła dalej, składając ręce. — Niech się pan zmiłuje przynajmniej nad tym drobiazgiem!...
Gospodarz spojrzał po izbie, gdzie wszyscy jej mieszkańcy znajdowali się już w komplecie. Troje chudych, z nadmiernie wielkiemi brzuchami dzieci, kryło się między balją i stołem, zarzuconym mokrą bielizną. Czwarte, okryte jakimś czarnym łachmanem, leżało na łóżku, piąte w drewnianej pace na słomie, a ich nędzny ojciec z rozczochranym włosem, najeżonemi wąsami, z bojaźnią w oku stał oparty o komin, obok ciekącej konewki, na której siedział przed chwilą.
Poważną twarz Żyda przebiegł dreszcz wzruszenia.
— Co tamtemu? — spytał już łagodniej, wskazując na pakę.