Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Poco, kochana majorowo? — zapytałem, przeklinając w duchu takie urządzenie hotelów, które pozwala mieszkańcom numeru pierwszego kombinować się z lokatorami drugiego.
— Chciałam wziąć od ciebie jedno krzesełko na złodziejów...
— Chyba dla złodziejów — przerwałem. — Miałażbyś zamiar, kochana przyjaciółko, prosić ich, ażeby siedząc kradli?
— Eli!... Przecież taka znowu głupia nie jestem. Ja, widzisz, mam zwyczaj stawiać przed oknem stołki jeden na drugim, dogóry nogami, tak, że gdyby złodziej lazł tamtędy, toby krzesła rozwalił i wszystkich, choćby najtwardziej śpiących, obudził.
— Aha! — rzekłem, najzupełniej przekonany o skuteczności tego domowego środka przeciw ospalcom. — No, ale co zrobisz, kochana pani, jeżeli złodziejowi przyjdzie fantazja wleźć drzwiami?
— Niechże Bóg broni! — zawołała ze zgrozą nerwowa dama. — Ach, bodaj cię, serce... całą noc spać nie będą mogła!
— Uspokój się jejmość — rzekłem, serdecznie żałując niewinnego pytania. — Śpij spokojnie, nikt tu nie wejdzie. Dobranoc...
— Dobranoc ci, sokole mój! — szepnęła może zanadto tkliwym głosem znużona staruszka i nastąpiła cisza.
Teraz dopiero usłyszałem, że pod trzecim numerem, przy ścianie, obok której znajdowała się moja pościel, nocuje ktoś. Zgrzyt starego hotelowego łóżka i potężne chrapanie, połączone z lekkiem pogwizdywaniem, nasunęły mi myśl, że sąsiad musi być człowiekiem niepospolitej budowy.
— Babciu, ja chcę sznurka! — zawołał nagle Soterek.
— Daj mi pokój... Weź sobie z koszałki — mruknęła rozespana babka, przewracając się na drugi bok.
Wyobrażam sobie, jak wiele ucierpiałaby dokładność niniejszego opowiadania, gdybym w tem miejscu nie dodał, że