Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hum... hum!... — chrząka niezadowolony egzaminator. — No, a gdyby mi też Moździerznicki wymienił wyjątki na is od rodzaju żeńskiego w trzeciej deklinacji?
— Z tych trzydzieści dwa na is masculini generis: panis, piscis, crinis, finis, ignis, lapis, pulvis, cinis... — recytuje machinalnie czcigodny korektor grecko-łacińskiego dykcjonarza.
Socio jednak i na to pytanie nie odpowiedział nic, zajęty porządkowaniem swej garderoby, którą w zamyśleniu doprowadził do bardzo opłakanego stanu.
— No, niechże mi przynajmniej powie Moździerznicki, ile jest deklinacyj?
Socio znowu milczał, mając widocznie dużo słusznych powodów do niewydania się z sekretu.
— Co to znaczy? — zawołał w tej chwili grek, podnosząc pierwszy raz oczy na Socia. — Co to znaczy, że ten chłopiec ani razu nie odezwał się do tej pory?... Więc on nie wie nawet, ile mamy deklinacyj? — dodał po chwili, jakby z głębokiego snu obudzony.
— On wie, panie dobrodzieju!... on wie!... bo on przecież sześć lat chodził do klas... — woła z płaczem majorowa, nie mogąc przypuścić, aby jej ukochany wnuczek o czemśkolwiek nie wiedział.
— Z pewnością nie wie — pocieszał ją jajowatogłowy łacinnik.
— Więc poradźcież mi, moi królowie... moi dobrodzieje, co ja mam robić z tym złoczyńcą? — lamentowała zrozpaczona babka.
Dwaj filologowie niespokojnie spojrzeli na siebie, a matematyk na końce swoich butów.
— Tak — przerwał Gadulski — trzeba dla chłopca koniecznie wymyślić jakiś zawód...
— Do kupca!... do kupca!... — wtrącił właściciel handlu win i korzeni.