Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To syn Ksawcia, Ksawcio już nie żyje... Pan dobrodziej znał Ksawerego? — pyta głęboko rozrzewniona majorowa.
— Straszny osioł był, czy i syn taki? — pyta, nie podnosząc oczu od książki stary uczony, struchlałej na ten raz mojej przyjaciółki.
— Co też szanowny profesor tak czyta? — zagadnął szlachetny Gadulski, pragnąc widocznie zatrzeć niefortunne wspomnienie o nieboszczyku.
— At, znalazłem jakiś dawny dykcjonarz grecko-łaciński i koryguję go potrochu, kiedy mi czas pozwala — odpowiedział czcigodny badacz, znacząc coś ołówkiem.
— Pan dobrodziej tak do druku przygotowuje? — wtrącił kupiec, poprawiając chustkę na szyi, jak człowiek, któremu nieobcą jest filologja.
— Iii, nie — odparł poważny korektor. — To tak sobie... dla własnej satysfakcji!
Odpowiedź ta nie zdawała się widać dość jasną właścicielowi handlu win i korzeni, zwrócił się bowiem do mnie, pokazując palcem na czoło z gestem, którego znaczenia przez delikatność nie chciałem się domyślać.
— Dużo też szanowny kolega znalazł dziś błędów? — spytał łacinnik.
— Kilka!... Napisali naprzykład spiritus asper przy wyrazie Athena, co jest grzechem, wołającym o pomstę do nieba. W ho antropos postawili nad omegą accentus circumflexus, co jest poprostu błazeństwem. No, i w wyrazie ho archon napisali omikron zamiast ro... a zresztą nie wiem, — może się ogonek zatarł, bo to książka była widocznie w rękach jakiegoś hultaja, który jej nawet od zniszczenia zabezpieczyć nie umiał — mówił bolejącym głosem znakomity uczony.
— Może szanowny kolega raczysz wyegzaminować tego malca? — spytał znowu łacinnik, posiadający cienką szyję.
— Moździerznicki... czy to warto zachodu? — szepnął starzec, odwracając kartkę grubej książki.