Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gimnastycznych wzmocnił swoje muskuły, a przez pokonywanie trudności zaostrzył swoją odwagę, bez której...
— Sociu, niegodziwcze! — nagle krzyknęła rozgniewana babka — jak śmiesz w tej chwili muchy łapać, kiedy pan Postępowicz takie ładne rzeczy gada o tobie?
— No, to cóż z tego?... ja mogę łapać i mogę słuchać! — odparł bezczelny wyrostek, miażdżąc w ogromnych palcach biednego owada.
— Ładnie pan go wyuczył przez wakacje, panie Postępowiczu! — zawołała staruszka.
— Zbyt wiele już pisałem o ważności początkowego wychowania, abym miał na podobny zarzut odpowiadać! — rzekł wyniośle literat i, ukłoniwszy się z przygnębiającą powagą — wyszedł.
Westchnąłem, myśląc, jak cichym był mój domek wczoraj o tej porze...
— No, a co teraz będzie, pułkowniku? — zapytała staruszka, chcąc widocznie na moje barki przenieść jakąś część literackich gromów.
— Dalibóg, że nie wiem!...
— Widzisz, a ja wiem. Pojedziemy wszyscy czworo do miasta jutro skoro świt; tam się cośniecoś uradzi.
— Jutro?... A bójże się Boga, majorowo, taż ja mam gospodarstwo.
— To głupstwo! Za parę dni wrócisz, zrobiwszy dobry uczynek dla sieroty i wdowy. Ty tam masz tylu znajomych, tobie chętniej poradzą.
— Babciu! mnie jeść chce się — wtrącił wnuczek.
— No, to i cóż? Pójdź, serce, do kucharza i zadysponuj sobie. U pułkownika to jak we własnym domu rób sobie — zakonkludowała babka.
Drobna ta okoliczność zachęciła mnie do wyjazdu; rzekłem więc:
— Pozwolisz, majorowo, że cię na godzinkę pożegnam,