Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiesz?... taż te szelmy zjadły nieboraka, ale to tak zjadły, że zostało tylko trochę kości, trochę szmat i para niedogryzionych butów... Och!
W tej chwili dwaj reprezentanci oskarżonego gatunku zwierząt domowych z podniesionemi uszami i ryjami, chrząkając i pokwikując, przedefilowali za oknem. Czy ta niewinna i legalna manifestacja oznaczała, że indywidua, o których mowa, umywają ręce od wszelkiej odpowiedzialności i ze wstrętem wypierają się haniebnego czynu swoich powinowatych, — czy też naodwrót, miała stanowić groźną przestrogę dla nauczyciela w obecnym czasie rozwijającego umysłowe zasoby Sotusia?... na to nie umiałbym odpowiedzieć...
— Kiedy nastał — brzmiała dalej historja — nowy dyrektor, jakiś świszczypałka i straszny impetyk, wziął ci okrutnie robaka w dyby i tak go męczył, tak go dręczył, że mi dziecko zamizerował na nic. „Panie dobrodzieju, mówiłam z płaczem, zlituj się nad sierotą, bo mi się nie uchowa chłopak, jeżeli go dłużej będziesz tak katować książkami.“ A on mi na to: „Cha! cha! cha!... niech się jejmość nie boi, uchowa się, uchowa, bo głupi jak stara podeszew!“ Naturalnie, że po takiem odezwaniu się musiałam go oddalić.
— Niegodziwiec! — zawołałem, nie mogąc, dla braku czasu, silniej scharakteryzować całej potęgi mego oburzenia na człowieka, który tak grubjańsko określił intelektualną wartość najmłodszej gałązki szlachetnego rodu Moździerznickich.
— Kiedy skończył dziesięć lat, oddałam go do pierwszej klasy. Co tam było płaczu, rozgardjaszu, kłopotów... to tylko mnie i Bogu wiadomo. No, ale wkońcu jakoś go przyjęli...
Zauważyłem, że lewe oko majorowej chwilami przymyka się, dając mi niby do zrozumienia, że wkrótce, po całodziennych trudach, zatrzyma się nareszcie w biegu ów skomplikowany mechanizm, za pośrednictwem którego czcigodna