Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łujże kolana naszemu dobrodziejowi i zwierzchnikowi twego nieboszczyka dziadka. Pułkowniku, serce, patrzajże, taż to mój wnuk po Ksawciu, sieroteńka bez ojca i matki, chodził do klas... Ukłoń się, Sociu!... No i cóż tak patrzysz jak złoczyńca?... Ludzi nie znasz, czy co?...
Nastąpiła wymiana ukłonów, poczem chwilkę odetchnąwszy, spotniała i zasapana staruszka mówiła dalej:
— Kubo! Pawełku!... a znieście, robaczki, nasze graty. Sociu, serce, dopilnuj, żeby kto nie ukradł parasola, poduszki i koszałki. Pamiętam, kiedym w roku 1843 jechała do Częstochowy własnemi końmi, to nas w drodze do ostatniej niteczki okradli, — żeby ich Bóg pokarał!... Ale, ale!... bodajże cię, — a toż ja tobie, pułkowniku, zapomniałam zaprezentować pana Postępowicza!... Już teraz nie mam nic, ani pamięci, ani apetytu i na nogi nie zdążam... Oto pan Hiacynt Postępowicz, człowiek bardzo uczony, z uniwersytetu, a także do pism pisuje! Teraz przez całe wakacje Socia uczył...
— Cezar, Brutus, Napoleon, Hiacynt Postępowicz — rekomendował się młodzieniec w ponszy — literat, chwilowo bawiący w domu szanownej majorowej, jako nauczyciel jej wnuka. Przytem czuję się w obowiązku nadmienić, że literackie prace moje okrywa najgłębsza tajemnica i że tylko bardzo zaufanym osobom okazuję artykuły, które...
— Ja to widział — przerywa literatowi Sotuś.
— I ja też! — dodaje majorowa z lekkim odcieniem dumy.
— Z tem wszystkiem jednak — mówił pedagog — miło mi będzie niektóre z moich utworów przedstawić szanownemu pułkownikowi...
— Ale... ale... a co dacie nam na śniadanie? — przerwała majorowa, widocznie nie dość przestrzegająca form towarzyskich.
— Pawełek! — krzyknąłem z całej siły, pragnąc zwrócić