Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Asyryjczycy — szepnął Egipcjanin, i nienawiść zabłysła mu w oczach.
— Asyryjczycy!... — powtórzył książę. — Więc to są Asyryjczycy?... A co oni tu robią?...
— Ich pan, Sargon, zaleca się do kapłanki, do świętej Kamy, a oni go pilnują... Oby ich trąd stoczył, świńskich synów!...
— Możesz odejść.
Nagi człowiek nisko ukłonił się Ramzesowi i pobiegł zapewne do kuchni.
„Więc to są Asyryjczycy?... — myślał książę, przypatrując się dziwacznym postaciom i wsłuchując się w nienawistny, choć niezrozumiały język. — Więc Asyryjczycy już są nad Nilem, ażeby zbratać się z nami, czy oszukać nas, a ich dostojnik Sargon zaleca się do Kamy?...“
Zawrócił do domu. Jego rozmarzenie zgasło przy blasku nowej, choć dopiero budzącej się namiętności. On, człowiek szlachetny i łagodny, poczuł śmiertelną nienawiść do odwiecznych wrogów Egiptu, z którymi zetknął się po raz pierwszy.
Kiedy dawniej po opuszczeniu świątyni Hator i rozmowie z Hiramem począł rozmyślać o rozpoczęciu wojny z Azją, to były tylko rozmyślania. Egipt potrzebował ludzi a faraon skarbów; — a że wojna była najłatwiejszym sposobem zdobycia ich, że wreszcie dogadzała jego potrzebie sławy, więc projektował sobie wojnę.
Ale w tej chwili nie obchodziły go skarby, niewolnicy, ani sława, bo odezwał się w nim potężniejszy nad wszystko głos nienawiści. Faraonowie tak długo walczyli z Asyryjczykami, obie strony tyle przelały krwi, walka tak głębokie zapuściła korzenie w serca, że książę na sam widok żołnierzy asyryjskich chwytał za miecz. Zdawało się, że wszystkie duchy poległych wojowników, wszystkie ich trudy i cierpienia zmartwychwstały w duszy królewskiego dziecięcia i wołały o zemstę.