Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ponad tem zgromadzeniem ludzi unosił się upał i wrzawa.
Przy miejskiej bramie powitali Ramzesa jego dworzanie, tudzież nomarcha Habu z urzędnikami. Powitanie jednak było, mimo życzliwości, tak chłodne, że zdziwiony namiestnik szepnął do Tutmozisa:
— Cóż to znaczy, że patrzycie na mnie, jakbym przyjechał kary wymierzać?
— Bo wasza dostojność — odpowiedział faworyt — masz oblicze człowieka, który przestawał z bogami.
Mówił prawdę. Czy to skutkiem ascetycznego życia, czy towarzystwa uczonych kapłanów, czy może długich rozmyślań, książę zmienił się. Wychudł, cera mu pociemniała, a z postawy i fizjognomji biła wielka powaga. W ciągu kilku tygodni postarzał się o kilka lat.
Na jednej z głównych ulic miasta tłoczyła się tak gęsta ciżba ludu, że policjanci musieli utorować drogę następcy i jego świcie. Ale ten lud nie witał księcia, tylko skupiał się dokoła niewielkiego pałacyku, jakby oczekując na kogoś.
— Co to jest? — spytał Ramzes nomarchy, niemile bowiem dotknęła go obojętność tłumu.
— Tu mieszka Hiram — odparł nomarcha — książę tyryjski, człek wielkiego miłosierdzia. Codzień rozdaje hojną jałmużnę, więc zbiega się ubóstwo.
Książę odwrócił się na koniu, popatrzył i rzekł:
— Widzę tu robotników królewskich. Więc i oni przychodzą po jałmużnę do fenickiego bogacza?
Nomarcha milczał. Na szczęście, zbliżali się do pałacu rządowego i Ramzes zapomniał o Hiramie.
Przez kilka dni ciągnęły się uczty na cześć namiestnika; ale książę nie był niemi zachwycony. Brakło na nich wesołości i zdarzały się nieprzyjemne zajścia.
Raz, jedna z książęcych kochanek, tańcząc przed nim, rozpłakała się. Ramzes pochwycił ją w objęcia i zapytał: co jej jest?