Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kobietki, oszukiwała ród męski, bądź dla wyzyskania go, bądź — ot, tak sobie. Dzięki temu, zakłóciła spokój browarów pana Korkowicza, a w Iksinowie pchnęła kogoś do samobójstwa (zapewne bez zamiaru), no — i zdobyła kilka tysięcy rubli, może już z zamiarem...
Zamieszkawszy u Solskich, wyprotegowała do cukrowni pana Fajkowskiego, który mógł zaszkodzić jej wzmiankami o iksinowskich historjach. Widząc zaś, że jej filantropja robi dobre wrażenie, zaczęła kokietować jego, Solskiego, litością i współczuciem. Praca na pensji, przywiązanie do Ady, leczenie migren ciotki, zajmowanie się służbą pałacową — wszystko to było kokieterją!...
Nagle wpadł do Warszawy jakiś pan Miętlewicz, jego narzeczona z matką i — panna Brzeska, poznawszy, że może być zdemaskowana — dramatycznie usuwa się z ich domu!... Czyn roztropny, gdyż w tydzień później, może danoby jej do zrozumienia, że — powinna się usunąć.
Solski, chodząc, przygryzał wargi i uśmiechał się. Świeża teorja o charakterze Madzi wprawdzie szwankowała na pewnych punktach, ale zato była jasna i odpowiadała jego poglądowi, że — kobiety są podłe.
Więc uwierzył w nową teorję; zamykał oczy na wątpliwe szczegóły i wierzył. Za swoją miłość idealną, za zranioną dumę, za wszystkie dzieciństwa, jakich dopuścił się dla panny Brzeskiej, za tęsknotę, która żarła mu serce, musiał przecie mieć satysfakcję. Więc uwierzył, że Madzia — jest przewrotną kokietką.
Nazajutrz poszedł do mieszkania siostry, zmizerowany, ale i zdecydowany.
— Ada — rzekł — pojedziesz ze mną zagranicę?
— Poco? — spytała siostra.
— Rozerwać się... odetchnąć świeżem powietrzem... Już denerwują mnie warszawskie upały, no — i ludzie...
— Gdzie chcesz jechać?