Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zostawił?... Ależ on zerwał z Helą! — zawołała Madzia.
— Zerwał!... — powtórzył Dębicki, machając ręką. — W każdym razie, przed tygodniem, jeszcze raz przypomniał mi o pożyczce dla pani Latter, gdyby potrzebowała.
— Ona nie przyjęłaby od pana Solskiego — rzekła Madzia.
— Znaleźlibyśmy kogo innego, jakąś wspólniczkę, czy nabywczynię pensji... Ale z panią Latter ciężka sprawa...
Madzia spojrzała na niego pytająco.
— Proszę pani — mówił zakłopotany — sprawa jest ciężka, z tego względu, że pani Latter niczego nie uznaje prócz własnej woli...
— Nadzwyczajna kobieta! — wtrąciła Madzia.
Dębicki zaczął targać sobie resztki włosów i patrząc na stół, mówił:
— Tak, to energiczna osoba, ale — przepraszam panią — energiczna po kobiecemu. Jej się wydaje, że to, czego ona chce, powinno być prawem natury... a tak przecie nie można... Nie można prowadzić pensji drogiej, kiedy kraj zubożał i powstało mnóstwo pensyj tańszych... Nie wypada wysyłać dzieci zagranicę, kiedy się nie ma pieniędzy... Niepodobna, ażeby jedna kobieta pracowała na trzy osoby, z których każda lubi dużo wydawać...
— Ale pan Solski pożyczy dziesięć tysięcy rubli? — wtrąciła Madzia.
— Tak... tak... To może być zrobione każdej chwili, jutro, dziś... No, ale on, a raczej ta osoba, która będzie układać się z panią Latter, postawi swoje warunki...
— Boże, Boże!... dlaczego ja nie przyszłam do pana tydzień temu — mówiła Madzia, składając ręce.
— Proszę pani — odparł — według mego zdania, to wszystko jedno. Złe tkwi nie w braku pieniędzy, ale — w usposobieniu pani Latter, która... doprawdy — jest troszeczkę za