Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ja mówię: Nie będę. Wtedy dwa stójkowe zaczęli mnie bić, że myślałem, co mi krzyż pęknie. No i żeby się takie paskudztwo raz skończyło, ja zawołałem: aj waj!...
Oni mnie puścili, ale ja tego bicia nie mogę zapomnieć. I ja nieraz myślałem: wyjdę na ulicę, stanę na chodniku, a jak będzie szedł pan policmajster, to ja mu będę patrzył hardo w oczy i nie ustąpię z drogi. Ale kiedy ja zobaczyłem jego, to zaraz się we mnie wszystko trzęsło i usunąłem się pod ścianę. A jak on zapytał mnie: „Szto jewrej twoja konstytucja?...“ — to ja zdjąłem czapkę i powiedziałem: Moje uszanowanie panu policmajstrowi...
Od tej pory to ja już nie mogę sypiać, ani jeść, tylko ciągle myślę: dlaczego ja boję się pana policmajstra, a pan policmajster nie boi się mnie?... I ciągle sobie myślę, w dzień i w nocy, że ja muszę jemu zrobić taki strach... taki wielki strach!... A potem niech ja już zginę. Wyście na ten interes przyjechali?...
Teraz Świrski był pewny, że Regen jest zdeklarowanym warjatem. Litował się nad nim i nie chciał go drażnić, ale zarazem czuł, że dłużej nie wytrzyma jego obecności ani opowiadań.
Szczęściem wszedł Pędzelek i wyprawił Regena. Świrski schwycił przybysza za ramię i zapytał zduszonym głosem:
— Kogo złapali z oddziału Zajączkowskiego?
— Już wiesz?... Chrzanowskiego, Starkę i jeszcze jakiegoś... Lisowski zginął... No... no... no... cóż ty znowu?...
Świrski upadł na obdarte krzesło i przez chwilę trzymał głowę opartą na obu rękach.
— Chrzanowski wzięty... Lisowski zginął!...
— Nie bądźże babą — zawołał Pędzelek. — Codzień ktoś ginie i kogoś łapią... Jutro złapią mnie, pojutrze ciebie...
Świrski przypatrywał się drobnej figurce, gapiowatej minie i sterczącemu pęczkowi włosów na głowie gościa. I pomyślał: „Jeżeli ta pokraka trzyma się dzielnie, czy nie wstyd,