Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wypadało obrachować się z gospodarzem, który sam ułatwił Świrskiemu tę kłopotliwą czynność. Policzył dwa ruble za przejazd, dwa ruble za nocleg i żywność, pięć rubli za paszport i piętnaście rubli tudzież starą garderobę za nowe odzienie. Do starej garderoby zaliczył całe ubranie, cienką bieliznę Świrskiego i nowy skórzany raniec. Kazimierz nie odznaczał się praktycznością, musiał jednak przyznać, wobec samego siebie, że jasnooki poczciwiec oporządził go doskonale!...
Kiedy z okaleczałym przewodnikiem odeszli parę wiorst od gościnnego dworka, Świrski zapytał, kim jest ów gospodarz, którego przed chwilą pożegnali.
— Panicz nie wiedzą?... — odpowiedział, śmiejąc się, łysy człeczyna. — On przecie taki...
— Jaki?...
— A niby taki, że u niego kryją się konie, rzeczy rozmaite, drzewo, jak wypadnie...
— To złodziej?... — spytał Świrski.
— Ni!... on tylko taki... Ale to dobry pan. Zawsze uczciwie przyjmie człowieka. Jego nawet strażnik lubi.
Zrobiło się zupełnie ciemno. Gdy znowu uszli kilkaset kroków, Świrski zapytał:
— A gdzieżeście to, ojcze, rękę zgubili... Na wojnie?...
— Na folwarku, przy młocarni. Podsuwałem snopy, i naraz chytnęno mnie...
— A dali wam co za kalectwo?
— Odwiezły mnie do szpitala, a jakem wyszedł, najęli mnie do bydła, ale ino na puroku.
— A teraz wzięliście się do polityki?
— Nie ja się wziąnem, ino mnie wzięni. Ja se chodziłem po prośbie, aż raz, akurat na Boże Narodzenie, zaczepił mnie jeden pan i mówi:
„Dobre nogi macie, dziadku, sprawnie chodzicie...“ A ja mówię: niczego się chodzi... A on: „Wiele też zarabiacie na