Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twarz barwy woskowej, białe usta i wytrzeszczone oczy, w których malował się strach śmiertelny.
Świrski przeszedł jeszcze kilkanaście kroków i stanął obok Zajączkowskiego. Gdy zaś spojrzał na partyzanta, który założył sznur na szyję Żydowi i gotował się, ażeby pociągnąć go wgórę, poznał... Starkę!... Zaszumiało mu w głowie, rzucił się naprzód i, pomimo nieopisanego wstrętu, pochwycił Starkę za ramię, wołając:
— Co ty robisz, ty... szubrawcze?...
— Odsuń się... psia!... — syknął Starka.
— Tego cię nauczyło nasze koleżeństwo, ty... podlecu!... — krzyknął Świrski. Oburącz schwycił Starkę za gardło, potrząsnął i rzucił w śnieg. Napadnięty nie stawiał najmniejszego oporu.
— Chwacko!... — odezwał się Zajączkowski. — Ale dlaczego to pan naczelnik ujmuje się za szpiegiem?...
— Żyd... burżuj... sprzedał Jędrzejczaka... Jędrzejczak zginął przez niego!... — szemrali partyzanci.
Świrski przypatrzył się Żydowi i poznał Pfefermana, handlarza drzewa z miasta X. W jednej chwili przypomniał sobie historję Jędrzejczaka, którą opowiedział mu doktór Dębowski, i krzyknął:
— To nieprawda!... to człowiek niewinny... Jędrzejczaka denuncjował tajny ajent i jacyś fałszywi świadkowie...
— Właśnie, że Pfeferman wydał Jędrzejczaka, a ty ujmujesz się za szpiegiem... — wychrapał zapieniony Starka, który już podniósł się.
— Łżesz!... — zawołał Chrzanowski. — Wiesz tak dobrze, jak i my, że Świrski mówi prawdę...
— Na gałąź Żyda!... ciągnijcie!... — wołano z tłumu.
— Kolega-naczelnik ma rację!... słuchajcie go!... — wrzasnął Litwin.
— Bracia!... towarzysze!... nie róbcie krzywdy niewinnym... — wołał zadyszany młodzieniec w okularach. — Nasze