Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

były. — Ma być jeszcze zabity dyrektor, jego pomocnik, kasjer, buchalter, wszyscy inżynierowie i paru najlepszych majstrów. Niechże pan teraz powie: co mamy robić?
Świrski, milcząc, zwrócił kartkę sekretarzowi.
— Przyjechałem do pana w imieniu wszystkich skazańców — mówił gość, a chwilami drgały mu pobladłe usta. — Wiemy, że w ruchu rewolucyjnym odegrywa pan ważną rolę...
— Myli się pan — przerwał mu Kazimierz. — Ja wprawdzie stykałem się z niektórymi wydatnymi rewolucjonistami, ale nasze towarzystwo Rycerzy Wolności działało niezależnie od nich, a niekiedy i wbrew ich żądaniom...
— W każdym razie kieruje pan jakąś organizacją...
— Żadną — odpowiedział Kazimierz — i gdyby tak dalej...
— Co, gdyby lak dalej?... — zapytał sekretarz.
— Nic... Tylko powtarzam, że nie mam i nigdy nie miałem związków z ludźmi, którzy wydają wyroki...
Sekretarz splótł dłonie, aż mu stawy zatrzeszczały, i mówił rozdrażnionym głosem:
— Niechże pan przynajmniej powie: co mamy robić?... do kogo udać się o radę? Wyjechać z fabryki niepodobna; nazwaliby nas tchórzami, co podkopałoby wszelką karność, a nawet mogłoby spowodować popsucie maszyn... Odwołać się do policji i wymienić tych, na których mamy całkiem uzasadnione podejrzenia, także nie można... Nazwanoby nas szpiegami... Bronić się, nie wiem, czy potrafimy, gdyż panowie ci lubią napadać i mordować znienacka... Więc niby co nam pozostaje?...
— Możeby porozmawiać z najpoważniejszymi robotnikami, wreszcie... z tymi, których panowie podejrzewacie?... — wtrącił Świrski.
— To nanic!... Uczciwi robotnicy sami lękają się warchołów, sami otrzymują wyroki śmierci... A z tamtymi... Proszę pana, ja z nimi gadałem... choćby z naszym praktykantem,