Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



IX.

W niedzielę rozdrażnienie Linowskiego ustąpiło stanowczo. Oczy straciły blask niezdrowy, zniknęły wypieki, puls wyrównał się, zmiękł i zwolniał. Chory zaczął ziewać i powiedział, że ogarnia go senność. Żona dała mu świeżą bieliznę i powlekła pościel.
— Ach, jak mi tu dobrze!... — mruknął pacjent, przeciągając się.
W kilka minut zasnął, a panna Jadwiga oświadczyła Świrskiemu i Władkowi, że już nie potrzebuje ich pomocy.
— Ale ty nie odjedziesz?... — zapytał z niepokojem Władek kolegę. — Zmiłuj się, zostań, choć do przyjazdu Dębowskiego, który będzie tu lada chwilę...
— Coprawda, nie mam nic lepszego do roboty — odpowiedział Świrski i obiecał zostać bodajby na całe święta.
— Akurat!... A twój stryj?...
— Wytrzyma!... — rzekł Świrski. W rzeczy samej nieprzyjemnie było mu myśleć o powrocie do domu i rozmowie ze stryjem, przed którym już nie wypadało ukrywać ani dziecinnego spisku, ani nieszczęśliwej wyprawy na... Linowskiego!...
Świrski teraz dopiero zaczął przypatrywać się gospodarstwu podleśnego, które go zdziwiło. Przy domu rozciągał się, dziś zasypany śniegiem, ogromny ogród owocowy, jarzynowy i kwiatowy, a w nim pasieka z kilkudziesięciu pni. Stodoła, obora, stajenka, chlewy i kurniki były doskonale utrzymane