Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Spowiedź orzeźwiła cię, bracie... — odparł ksiądz.
Jędrzejczak zażądał herbaty, którą mu wnet podano. Ledwie zaczął pić, w korytarzu rozległ się odgłos kroków wielu ludzi i stukanie o podłogę ciężkich przedmiotów.
— Co to?... — spytał Jędrzejczak.
Twarz jego zrobiła się szara, i usiadł ciężko na tapczanie. W tej chwili ogarnęła go tak bezdenna trwoga, że zdawało mu się, iż straci rozum. Ale dostał czkawki, i to go otrzeźwiło.
Drzwi otworzyły się szeroko i z hałasem. Na progu stanął oficer i krzyknął na cały głos wysokim tenorem:
— Marcin Jędrzejczak, zbieraj się!...
Ksiądz zaczął drżeć, ale Jędrzejczak odzyskał panowanie nad sobą. Wolałby umrzeć, aniżeli okazać oficerowi, że się lęka. Zresztą nic mu naprawdę nie grozi: nie był pod sądem... pułkownikowa mówiła, że go tylko straszą...
„Niech straszą!...“ pomyślał.
Prędko włożył wytarty paltocik, czapkę nabakier, nie przyjął ręki księdza, który chciał go podeprzeć, i z zuchwałą miną wyszedł na korytarz między dwa szeregi żołnierzy. Męczyła go czkawka, ale uśmiechał się, patrząc na martwe twarze, które go otaczały.
Gdy znalazł się na dziedzińcu, aż zamknął oczy przed potokami słonecznego światła, które odbijało się od śniegu. Podjechała kibitka, ktoś podsadził Jędrzejczaka, obok niego usiadł ksiądz, któremu co chwilę łzy wymykały się z pod powiek, odezwały się bębny, i orszak ruszył. Przed kibitką szedł oddział piechoty, kibitkę otaczali żandarmi z obnażonemi szablami, za nimi jechał oddział kozaków. Bębny warczały, nie milknąc ani na chwilę.
Orszak, nie śpiesząc się, wyszedł z koszar na przedmieście. Ponieważ rozpędzano, więc na ulicach snuło się niewiele osób; zato w każdem oknie widać było pełno głów.
— Ojcze litościwy... — mówił ksiądz zmienionym głosem — oto stoję przed Tobą z sercem skruszonem... Polecam