Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bah... gdybyż tylko rozprawiali!...
Pod wpływem tych wspomnień Jędrzejczak zerwał się z wąskiego siennika i zaśpiewał fałszywym barytonem, który niekiedy przechodził w tenor, jeżeli nie w dyszkant:
— Jak nie mamy żyć wesoło, gdy nie wiemy, gdzie nasz grób... Lada kulka gwiźnie w czoło, i na ziemię runie trup... Taki los wypadł nam, że dziś tu, a jutro tam. Taki los wypadł nam, że dziś tu, a juuuutro taaaam!... — zakończył niemożliwie fałszywym dyszkantem.
W tej chwili za zakratowanem oknem zamajaczyło parę cieniów, i Jędrzejczak usłyszał głos kobiecy, mówiący po rosyjsku:
— Cześć bohaterowi!...
— Idźcie stąd... idźcie!... — odezwał się głos szyldwacha.
Jędrzejczak był zachwycony i jeszcze fałszywszym głosem zaczął śpiewać:
— Niedługo przyjdzie spłacić krwią... nieszczęsną miłość mą... Oh, Eleonoro, żegnam cię... Eleonoro!... — w tem miejscu zabrakło mu nawet dyszkantu.
Jędrzejczak poprostu upajał się, odurzał swojem położeniem. Śmierci nie bał się, nie wolno mu było lękać się takiego głupstwa. Nie wierzył, nie przypuszczał, ażeby można było skazać człowieka niewinnego, w dodatku bez sądu. A nareszcie — przekonał się, że jakieś kobiety czuwają nad nim i nazywają bohaterem.
Takiego uczucia dumy, triumfu, takiego szczęścia Jędrzejczak jeszcze nigdy nie doświadczył.
„Bać się śmierci?... — myślał podniecony. — Ależ choćby zaraz zaprowadźcie mnie na śmierć, a pokażę wam, jak się umiera. Czemże miałbym być gorszy od Brydzińskiego?...“
Myśląc tak, zaciskał pięści, wyprężał ręce, pochylał głowę, jakgdyby mocował się z kimś bardzo silnym i za wszelką cenę postanowił go zwyciężyć. Potem legł na tapczanie i jeżeli nie zasnął, to przynajmniej nie zdawał sobie sprawy