Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pamiętamy! Pamiętamy Brydzińskiego...
— I pomimo Brydzińskiego nic nie zrobiliśmy do tej pory... — wtrącił Starka.
— Kto nie chce robić, nigdy nic nie zrobi... — szepnął Jędrzejczak.
— Starka dobrze mówi — ciągnął Świrski. — Nic nie zrobiliśmy ważnego, ani pięknego. Naprzód nie mieliśmy środków, powtóre nie była wykończona organizacja, a nareszcie — nie było gwałtownej potrzeby. Działali inni, i zdawało się, że działają dobrze...
— Socjaliści!... — wtrącił Lisowski.
— I złodzieje... — dodał Starka.
— Dzisiaj — ciągnął Świrski — organizacja nasza jest dość posunięta. Zjednaliśmy w mieście kilkudziesięciu rzemieślników i subjektów, na wsiach — gospodarzy, gajowych, parobków... Mamy kolegów w Warszawie i miastach prowincjonalnych. Sami uczyliśmy się strzelać, fechtować, maszerować...
— A co to za koledzy w Warszawie i innych miastach?... — zapytał Starka.
— Im mniej będziemy wiedzieli nazwisk, tem dla nas lepiej — odezwał się Jędrzejczak.
— I dla sprawy — dorzucił Linowski.
— Chcecie? — zapytał Świrski.
— Żadnych nazwisk! Żadnych nazwisk! — odezwały się głosy.
— A ja myślałbym... — rzekł Starka, podnosząc się na łóżku.
— Nie myśl, bo cię głowa rozboli!... — przerwał Jędrzejczak.
— Panowie!... — zawołał Lisowski — czy poto przyszliśmy, ażeby się kłócić?... Lepiej posłuchajmy Świrskiego.
— Byle nie marudził... — szepnął Soliter, gryząc munsztuk papierosa.