Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przez czas rozmowy Joska z Wojciechem, gromada rozbiegła się po zapolu. Został tylko Szymek, który skrobał się w głowę i patrzył na handlarza z bardzo zakłopotaną fizjognomją.
Josek, wysłuchawszy odpowiedzi gospodarza, odwrócił się tyłem do niego i zaczepił Szymka.
— Szymku, Szymonie! — rzekł — ja mam do was interes, chodźcie-no!
I wyszedł na dziedziniec, a za nim głupi Szymek z miną jeszcze bardziej zafrasowaną.
Gdy odsunęli się o kilkanaście kroków od stodoły, Josek zaczął:
— Jak to będzie, Szymku, z mojemi pięcioma rublami?... Dwa lata trzymacie, mieliście na Nowy Rok oddać, tu już trzy tygodnie po Nowym Roku, a wy jeszcze nie oddajecie?...
— Mnie ta ludzie gadają, żem wam już ze trzy razy oddał te pięć rubli — odparł Szymek, patrząc w ziemię.
— Gewałt! — krzyknął handlarz. — Trzy razy? Czy choć kto aby jeden raz widział, jakeście oddali?...
— Dałem wam już parę korcy pszenicy, żyta też, cielę, gęsi troje, woziłem was i wasze towary także nie raz i nie dwa, a wy mi ciągle te pięć rubli wymawiacie.
— Ty zawsze głupi, Szymku! Przecież to za procent, no... a gdzie pieniądze?... Jak wy mi dacie pięć rubli do ręki, to ja się już upominać nie będę.
— Skąd ja ta wezmę! — mruknął chłop, machając ręką.
Handlarz zamyślił się.
— Jak nie macie teraz, Szymku, to ja wam mogę jeszcze do lata pofolgować, ale procent odbiorę.
— To i dobrze.
— Jak dobrze, to mi dacie ćwiartkę żyta.
— Sam nie mam.
— Przecie żyto młócicie tutaj?...