Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie rozumiem! — wyszeptał odurzony tym ciosem Teofil. — Zdaje się, że pani Ewa wypędziła mnie z domu?...
— To przejdzie — rzekłem.
— Ale nawet nie wiem za co? — dodał, chwytając pudełko cygar, zamiast swego kapelusza. — Czyżby Fitulski oczernił mnie przed panią Ewą...
— To przejdzie, to przejdzie... — upewniałem, żegnając go czule.
On biedak wyszedł od nas na palcach, i zerwawszy z kołka swój paltot, wymknął się na schody, przez drzwi tak wąsko otwarte, jakby był nie większy od szczura.
Po jego odejściu, a raczej haniebnej ucieczce, ukazała się Ewcia po raz drugi.
— Czy wiesz — rzekła — co zrobił ten nędznik?... Zaczepił mademoiselle... U mnie, w moim domu...
— Może to nie on, cóż znowu? — wtrąciłem i ugryzłem się w język.
— Więc chyba ty? Nie przypuszczam jednak, ażebyś był tak nikczemnym; zresztą, nie siedziałeś na fotelu.
— Może... Może sama się potrąciła o fotel.
— Dosyć! — przerwała Ewcia. — Nie zmuszaj matki twoich dzieci do szczegółowych wyjaśnień tego wstrętnego czynu. Od dziś dnia noga Biedrzyńskiego nie postanie w naszym domu, a ty, daj mi słowo, że zerwiesz z tym bezwstydnikiem, który zbeszcześcił moją powagę, a i ciebie może wciągnąć we własne brudy.
— No, widzisz... — zacząłem. Ale spostrzegłszy, że Ewcia znowu blednie, dałem słowo, że będę unikał Teofila.
Łatwiej jednak obiecać, niż dotrzymać. Już na drugi dzień odwiedziłem biednego przyjaciela, który rozchorował się z żalu, a następnie odwiedzałem go co parę dni.
Teofil miał dom na Lesznie. Zwykle więc siadałem w tramwaj i dojeżdżałem prawie do drzwi jego mieszkania. Trwało to z miesiąc.