Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

HELENKA. Papo... to jest: Poradnik gorzelniczy...
MAREK. Pisz, Waciu! Poradnik gorzelniczy, sześćdziesiąt kopiejek, okładki żółte...
HELENKA. Waciu! przecież żółte pisze się przez o kreskowane...
MAREK. En... cy... klo... pejda... pedyja... handlowa... Smaruj go! Dwa ruble, okładka pomidorowa...
HELENKA. Naco tatkowi ta encyklopedja?
MAREK. Jakto naco? wszystko się przyda... Pisz, Wacuś.
PANI MARKOWA. Dałbyś, ojcze, spokój chłopcu. On przecie nie poto tu przyjechał, ażebyś go dręczył pisaniem.
MAREK. To prawda! no, ale cóż będziemy robili? Aha! ha!... pójdziemy do restauracji, a może kogo znajomego spotkamy.
Familja rusza, Wacio przypomina o pistoletach, a tymczasem w drodze nawijają się panowie: Antoni i Władysław, zaciekle dysputujący o wołach. Powitania, uściski i wspólny marsz do restauracji, dokąd przybywszy, pan Marek zapytuje dam, co sobie podać rozkażą? Helenka dziękuje za wszystko, mama zaś oświadcza się za limonadą gazową.
MAREK. Hola! numer trzeci. Butelkę limonady gazowej...
MARKIER. Zabrakło, proszę pana.
PANI MARKOWA. Więc wody sodowej.
MARKIER. Kiedy już wyszła, proszę łaski pani.
MAREK. No, to daj mi tymczasem parę kufli piwa.
MARKIER. Jeszcze nie przywieźli, proszę pana.
Pan Marek irytuje się, a tymczasem do restauracji nadchodzą panowie Leon i warszawiak w towarzystwie wysokiej, śniadej brunetki, w tyrolskim kapeluszu. Dwaj młodzieńcy, dostrzegłszy sąsiadów i damy, szybko opuszczają piękną nieznajomą, która znika w tłumie, a sami zbliżają się do namiotu.
HELENKA. Aaa... jakżeśmy szczęśliwi! Właśnie rozma-