Strona:PL Bolesław Leśmian-Dziejba leśna.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W cienistość zgęstniałego od rosy istnienia,
A ja, tropiąc kres bytu w kierunku ich woni,
Czułem dumną zniszczalność ust, piersi i dłoni,
Czułem, że duch mój, w leśną schwytany zieloność,
Potrafi zdławić w sobie czar i nieskończoność...
O, wytępić ślad gwiezdnej z błękitem łącznicy!
Wymknąć się zwinnym sidłom pustej tajemnicy!
Stracić z oczu brzeg niegdyś znajomej rozpaczy!
Umrzeć, dopóki jeszcze śmierć trwa i coś znaczy!»
I śmierć to słowo: umrzeć — pochwyciła mętnie
I węsząc zdobycz, dla niej zachowaną skrzętnie,
Ku ciału śladem duszy podpełzła zawile.
Lecz dał znak. Śmierć odeszła. Fruwały motyle.

A on mówił: «Com widział w obłędnej pogoni
Za źródłem nieistnienia, gdzie się nic nie trwoni?
Widziałem Wieczność w górach — w godzinie niewiary
W trwałość własnej żałoby i w uciszeń czary,
Gdy odziana w śnieżycy wzburzony gronostaj
Z płaczem o wszystkich zmarłych — wybiega na rozstaj!
Widziałem, jak się borów osoba liściata
Wyłania z pęt zieleni i bada głąb świata,
Co powstał wbrew jej szumom i z myślą nie o niej, —
Liście zwiędłe — od niego, on od liści stroni...
I tu jeszcze widziałem, jak trup się spopiela,
A popiół, zamiast spocząć, w inny kształt się wciela:
Psem się staje u wrótni obcego mu domu
Lub dziewczyną zdradzoną, co łka pokryjomu, —
Lub przypłodkiem tygrysim, lub dłonią zbrodniarza —
Trup na długość tej dłoni uchodzi z cmentarza —
I brózda po umarłym czernieje w niebycie...
A gdziekolwiek poszedłem — szło za mną w krok życie,
Szło, skomląc o kęs ciała i tucząc się troską,