Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dostawi go w całości i za skromne wynagrodzenie odda w ręce troskliwego ojca.
Ale bankier, zdawało się, nic nie słyszał i tylko powtarzał:
— Kara Boża! Kara Boża!... To za Matusików i tego małego...
— E, to stare dzieje! — rzekł Tejada. — Tamten jest dzisiaj Aymarem i o swój spadek upominać się nie będzie. Słusznie zato należy on się Juarezowi i mnie, którzy razem z Excellenzą ułatwiliśmy wychowanie sieroty, choć nas potem skrzywdzono.
Tymczasem bankier ciągnął, jakby mówiąc do siebie:
— Rodzice pomarli, byli mi dłużni, dużo dłużni i na kolonji ich był sekwestr... To dziecko mi przeszkadzało... Ja miałem syna i chciałem zrobić majątek...
— Właśnie, właśnie!... — potakiwał Tejada. — I zrobiłeś Excellenza, majątek... Można ci powinszować. Coś zaoszczędził na wychowaniu Matusika, toś hojnie wypłacił synowi. Ale i nam się należy cząstka, to trudno!