Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z llano — brzmiała krótka odpowiedź.
— Jakto z llano? — zdziwił się Mateusz — to dziwne! Ja naprzykład jadę z Bogoty do llanosów, a zdaje się, że wypada nam ta sama droga.
Indjanin rzucił niechętne wejrzenie na Mateusza.
— Step jest i w bok od Bogoty — mruknął.
— To widzę włóczymy się po stepie — uśmiechnął się Mateusz, lecz jednocześnie z pewną podejrzliwością zaczął przyglądać się Indjaninowi.
Ten dostrzegł widocznie ów cień podejrzenia, który się przemknął po obliczu mayordoma, gdyż uznał za właściwe bliżej się wytłumaczyć.
— Senor nie wie, że biedny indio ma troskę. Nic dziwnego, że się włóczy, bo zgubił pana.
— O, do licha! — zawołał Mateusz. — To źle! Cóż to za peon, co gubi pana w stepie.
— Pan młody i — uczony... — uśmiechnął się złośliwie peon. — Uczony szuka,