Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie myliłem się — rzekł, gdy wszyscy zgromadzili się tam — Aymarowie nie zawiadamiali straży, ale wysłali oddział aż pod llanosy. Liczą, że nas tutaj uchwycą, bo innej drogi dostępnej dla koni istotnie niema.
— Co więc robić? — zapytał dr. Mański.
Piotruś myślał przez chwilę.
— Jest jedna tylko rada i na tę musimy się zgodzić.
— Radź więc. Słuchamy.
— Rzecz bardzo prosta. Wezmę od Chodzika kapelusz i poncho i ukażę się na skałach Aymarom. Wezmą mnie za jednego z was i zwrócą się ku mnie. Tymczasem wy umkniecie.
— Poczciwy chłopcze! — rzekł dr. Mański — rada może byłaby skuteczna, ale jej przyjąć nie możemy.
— Rozumie się, że nie przyjmiemy! — potwierdził Chodzik.
— A to czemu?
— Chcesz nas drugi raz ocalić i to kosztem własnego życia.
Piotruś uśmiechnął się.