Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Aha! — szepnął Chodzik. — Rozumiem! Tam — pikiety...
Piotruś przechylił się jeszcze bliżej ku jeźdźcom.
— Teraz, na Boga, milczenie. Konie pod skały!... Trzymać krótko wędzidła, żeby się który nie potknął. I niech nas Bóg strzeże od jakiego wypadku. Naprzód!
Rzekłszy to, pierwszy skierował się ku ścianie skalistej i począł posuwać się zwolna, jak cień wśród ciemności. Za nim z zapartym oddechem pociągnęli obaj jeźdźcy gęsiego.
Na szczęście dla nich huragan zaszumiał ze zdwojoną wściekłością. Na tarasie pusto było, Indjanie bowiem pochowali się widocznie do swoich kryjówek. Nie mieli ochoty wystawiać się na niebezpieczeństwo wśród rozpętanych sił przyrody.
Nagle zawarczało w powietrzu i tocząca się z góry, oderwana wichrem bryła poczęła biec ku podróżnym, podskakując na zboczach i krawędziach. W ciemności słychać było to groźne toczenie się, lecz nikt nie widział, skąd gro-