Strona:PL Bliziński - Komedye.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Helena (prędko, wstając.) Ale gdzieżtam.. ja nie..
Mańka (wstając.) Ani ja.
Damazy. No więc dalej, zabierać się panie mości dzieju i w drogę!
Tykalska. Nic nie pomoże, tego przecie państwo siostruni nie zrobicie.
Damazy. Siostruni, siostruni! Siostrunia patrzy na mnie jakbym jej ojca zjadł!
Tykalska. Co też to pan mówisz!
Rejent. Nie skończyliśmy... e... e... e... konferencji.. gdyż szanowny pan nie chciałeś mię zrozumieć... a raczej nie zwracałeś uwagi na e... e... e...
Damazy. To wszystko, co pan mówiłeś, to.. ot, wycisnąć tak, to się zostanie panie mości dzieju... tyle o... (pokazuje figę.)
Rejent. Ale za pozwoleniem (n. s. do Tykalskiej) nie puszczaj go pani, bo w tem jest nasz interes.
Tykalska. Ale ani myślę... w tej chwili będzie gotowe (cicho do Damazego.) Ja także chciałam jeszcze z panem pomówić (Damazy siada na kanapie i stuka laską z niecierpliwością.)
Rejent. Nie dałeś mi szanowny pan dojść do ostatecznej konkluzji e... e... e... którą jestem pewny, że zaaprobujesz.
Damazy. No więc słucham tej konkluzji, ale żeby to było krótko i węzłowato.
Tykalska. Pójdźcie dziewczęta, musicie koniecznie przegryść coś na drogę.
Helena. Ale dziękujemy paniusi.
Tykalska. Nie ma gadania, pójdźcie, nie przeszkadzajcie tutaj (zabiera je gwałtem.)
Helena (n. s.) Ah! Boże! my dzisiaj ztąd nie wyjedziemy (biegnie do ojca.) Tatunciu, czy to długo będzie?
Damazy (stuknąwszy laską, z fukiem.) Dajże mi ty pokój przynajmniej
Helena. Dla Boga! pójdźmy już (wychodzą na prawo wraz z Antonim, który z Heleny żartuje.)

SCENA V.
Pan Damazy, Rejent.

Rejent (n. s) Ten tylko jest sposób zatkania mu ust.
Damazy. No, gadajże pan teraz... słucham!
Rejent. Przedewszystkiem zwrócę uwagę..
Damazy. Ale krótko, proszę pana Rejent. E... e.. e... musisz pan przyznać, że myśl aktu pojednania przez połączenie córki pańskiej z domniemywanym sukcesorem bratowej, panem Sewerynem, była na wskróś chrześciańską..., panie! to było szczytne!
Damazy. To było szelmostwa panie! (wstaje).
Rejent. Ależ zwrócę uwagę..
Damazy (popędliwie). Niegodziwość, frymark! Jakto, patrzycie przez szpary, jak ten chłystek, panie mości dzieju, bałamuci dziewczynę, nad którą macie opiekę, rzucacie mu ją na pastwę i pomimo to stręczycie mi go na zięcia!
Rejent. Nie wiedzieliśmy o tem, jak pana szanuję!
Damazy (patrząc mu bystro w oczy.) Cóż mi pan głowę zawracasz... a któż mię o tem ostrzegł?
Rejent (oglądając się). Ts! dałeś pan słowo honoru..