Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Coście robiły w zimie... pytam? — burczała, chwiała czarnemi gałęźmi i wypacała żywicę w ogromnym upale, jaki panował od kilku tygodni. — To coś okropnego! — mruczała. — Tak wysoko na Północy jeszcze musi zawadzać to tałatajstwo!
Opodal stała potężna sosna oszroniała od starości i spoglądała na cały las z góry. Długiemi, spuścistemi gałęźmi mogła wygodnie chwycić za czub swywolny klon, który też drżał na samą tę myśl. Ludzie obcinali tej sośnie coraz to wyżej gałęzie, więc mając tego dosyć, wystrzeliła w górę, tak, że jodły przeraziły się i jedna z nich spytała, czy pamięta o burzach zimowych.
— Czy pamiętam o burzach? — wrzasnęła i przy pomocy wiatru dała takiego klapsa biednej jodle, iż straciła zupełnie równowagę umysłu. A była ona potężna, wparła w ziemie tak ogromne stopy, że w odległości sześciu łokci od pnia sterczały z gruntu i były jeszcze grubsze od najgrubszego miejsca w pniu wierzby, o czem opowiadała ona pewnego wieczoru chmielowi, który ją miłośnie obejmował w ramiona. Brodata olbrzymka wiedziała o swej mocy i szyderczo mówiła do ludzi, wysyłając w powietrze jeden konar po drugim:
— Teraz mnie obcinajcie, jeśli chcecie!
— Nie! Tobie już nic nie zrobią! — powiedział orzeł, zniżył łaskawie swój lot, zwinął skrzydła i zaczął czyścić szpony z nikczemnej krwi jagnięcej. — Trzeba będzie powiedzieć mej żonie — królowej, by się tu osiedliła! Ma ona właśnie znieść kilka jaj!... — dodał