Strona:PL Beaumarchais-Cyrulik Sewilski.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
76
Beaumarchais
Scena IV
BARTOLO, ROZYNA.

BARTOLO, rozgniewany. Ha! przekleństwo! wściekły, niegodziwy bandyta Figaro! Czy można wyjść bodaj na chwilę z domu, aby, za powrotem...
ROZYNA. Co pana tak rozgniewało?
BARTOLO. Przeklęty cyrulik ochwacił mi cały dom za jednym zamachem: dał proszek na sen Żywcowi, Młokosowi na kichanie; Marcelinie puścił krew z nogi; nawet mułowi nie przepuścił: biednemu, ślepemu zwierzęciu wyrżnął kataplazm na oczy! Dlatego, że mi winien sto talarów, pilno mu smarować rachunek! Hoho! niech mi się z nim pokaże! I nikogo w przedpokoju! wchodzi się do tego domu jak na plac publiczny.
ROZYNA. I któż inny mógłby wejść prócz pana?
BARTOLO. Wolę raczej lękać się bez przyczyn, niż narażać się bez zastanowienia; świat roi się od ludzi zuchwałych, przedsiębiorczych... Ot, nie dalej jak dziś rano, czyż nie pochwycił ktoś zwinnie twej piosenki, gdy schodziłem aby ją podnieść? Och, ja...
ROZYNA. Doprawdy, za wiele pan przykłada wagi do tego drobiazgu! Może wiatr porwał papier, może jaki przechodzień, czy ja wiem kto wreszcie?
BARTOLO. Wiatr, przechodzień!... Niema wiatru, niema przechodniów na świecie, moja pani; zawsze ktoś stojący na czatach umyślnie podnosi papierki, które kobieta upuszcza niby przez nieuwagę.
ROZYNA. Niby, powiada pan?...
BARTOLO. Tak, panienko, ni-by.
ROZYNA, na stronie. Och! niegodziwy staruch!
BARTOLO. Ale to się już nie powtórzy: każę zakuć tę kratę.
ROZYNA. Zrób pan lepiej: każ odrazu zamurować okna; między więzieniem a kaźnią, to już tak mała różnica!