Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żar téj ręki wydarł z piersi jéj okrzyk przestrachu. Obejrzała się i zamilkła, poznając w napastniku dawnego swego znajomego, Marche-a-Terre’a.
— Więc tylko błędom i wypadkom — mówił młody oficer do panny de Verneuil — winien będę stopniowe odkrywanie najdroższych tajemnic serca. Dzięki Fanszecie dowiaduję się nareszcie, że pani nosisz słodkie imię Maryi! to imię, które tylekroć powtarzałem w moich marzeniach. Marya! to imię, które teraz wymawiać będę w chwilach radości i smutku, łącząc uczucia religii i miłości! Czyż-to będzie zbrodnia modlić się i kochać zarazem?
I uścisnęli się za ręce w milczeniu, a nadmiar uczucia i wrażeń odjął im moc i możność ich wyrażenia.
— Nie wam tu grozi niebezpieczeństwo! — rzekł tymczasem Marche-a-Terre do Fanszety, nadając grubemu i gardłowemu dźwiękowi swojego głosu odcień wyrzutu, i wymawiając każdy wyraz z naciskiem, w skutek czego biedna wieśniaczka straciła prawie przytomność.
Po raz pierwszy biedaczka we wzroku swego dawnego przyjaciela dostrzegła błyski okrucieństwa. Blask księżyca zdawał się być jedyném światłem, dla téj twarzy stosowném. Dziki ten Bretończyk, trzymający czapkę w jednéj ręce, ciężki zaś swój karabin w drugiéj, zwinięty w kłębek, jak gnom skalisty, w tém srebrném świetle, którego fale nadają kształtom tak dziwny wyraz, podobnym był raczéj do zjawiska, niż do postaci rzeczywistéj. Ukazanie się jego i wyrzeczenie tych słów, tchnących wyrzutem, miało w sobie coś z szybkości mar i widziadeł.
Zwrócił on się nagle do pani du Gua i zamienił z nią kilka słów gwałtownie z nią wyrzeczonych, których Fanszeta, zapomniawszy niższo-bretońskiego narzecza, zrozumiéć nie mogła. Pani ta zdawała się Szuanowi wydawać różne i liczne zlecenia. Krótka ich konferencya skończyła się giestem energicznego rozkazu, którym wskazała na zakochaną opodal parę.
Zanim jednak Marche-a-Terre dowieść mógł posłuszeństwa tym rozkazom, spojrzał na Fanszetę, któréj zdawał się żałować. Chciałby był odezwać się do niéj i Bretonka widziała, że milczenie jego jest przymusowém. Gruba i pomarszczona skóra Szuana zdołała się jeszcze sfałdować na czole a brwi ściągnęły się gwałtownie.
Wykrzywienie to jego twarzy wstrętném było zapewne dla pani du Gua, ale blask jego oczu stał się prawie słodkim dla Fanszety, która w spojrzeniu tém dostrzegła, iż swoją kobiecą wolą zdoła jeszcze ugiąć energię tego nawpół dzikiego człowieka i zapanuje, zaraz po Bogu, nad tém sercem nieczułém i twardém.
Miłą rozmowę dwojga kochanków przerwała teraz pani du Gua,