Strona:PL Balzac - Stracone złudzenia.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ba, młodzieńcze, to myśl. Więc dobrze, przeczytam rękopis, przyrzekam. Wolałbym romans w rodzaju pani Radcliffe; ale, jeśli umiesz pracować, jeśli masz trochę stylu, poglądów, myśli i umiejętności podania, niczego więcej nie pragnę jak być panu użytecznym. Czegóż nam trzeba?... dobrych rękopisów.
— Kiedy będę mógł wstąpić?
— Jadę dziś wieczór na wieś, wrócę pojutrze, przeczytam pańską powieść, i, jeśli mi się nada, porozumiemy się tego samego dnia.
Lucjan, uwiedziony tą dobrodusznością, wpadł na fatalną myśl wydobycia rękopisu Stokrotek.
— Panie, mam także zbiorek wierszy...
— A, pan poeta! Nie chcę już pańskiej powieści, rzekł stary, oddając rękopis. Wierszoroby kiepsko się sprawiają kiedy się wezmą do prozy. W prozie niema kwiatków, trzeba koniecznie coś powiedzieć.
— Ależ, panie, Walter Scott także pisał wiersze...
— To prawda, rzekł Doguereau, który złagodniał, odgadł trudne położenie poety i zatrzymał rękopis. Gdzie pan mieszka? zajdę do pana.
Lucjan podał adres, nie podejrzewając ukrytej myśli starca; nie odgadł w nim księgarza dawnej szkoły, z czasu kiedy księgarze pragnęliby trzymać na strychu i pod kluczem Woltera i Monteskiusza umierających z głodu.
— Wracam właśnie przez dzielnicę Łacińską, rzekł stary, przeczytawszy adres.
— Zacny człowiek! pomyślał Lucjan, żegnając księgarza. Spotkałem tedy przyjaciela młodzieży, człowieka który rozumie się na czemś. To mi człowiek! Mówiłem Dawidowi, talent łatwo wybije się w Paryżu.
Wrócił lekki i szczęśliwy, marzył o sławie. Nie myśląc już o złowrogich słowach jakie obiły się o jego uszy w kantorze Vidala i Porchona, pieścił w myśli przynajmniej tysiąc dwieście franków.