Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Ojciec Goriot.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ojciec Goriot nie potrzebował dzwonić. Teresa, pokojówka pani de Nucingen, otworzyła. Eugeniusz znalazł się w ślicznym kawalerskim mieszkanku, — przedpokój, salonik, sypialnia oraz gabinet z oknem wychodzącym na ogród. W saloniku, który błyszczał wykwintem, spostrzegł przy blasku świec Delfinę, która wstała z kozetki, zasunęła kominek ekranem i rzekła tonem przepojonym czułością:
— Trzeba aż posyłać po pana, sam nie umiesz nic zrozumieć! Teresa wyszła. Student wziął Delfinę w ramiona, uścisnął ją żywo i zapłakał z radości. Ten ostatni kontrast między tym co widział w ciągu dnia, a na co patrzał w tej chwili, w dobie w której tyle wrażeń przeorało jego serce i głowę, wywołał u Rastignaka napad nerwowej tkliwości.
— Wiedziałem dobrze, że on cię kocha, szepnął Goriot do córki, gdy Eugeniusz, wyczerpany, osunął się na kozetkę, nie mogąc wymówić słowa, ani zdać sobie jeszcze sprawy z tego ostatniego dotknięcia czarnoksięskiej różdżki.
— Ale, chodźże pan zobaczyć, rzekła pani de Nucingen, ujmując go za rękę i prowadząc do pokoju, którego dywany, meble i najdrobniejsze szczegóły przypominały mu, w mniejszych rozmiarach, pokój Delfiny.
— Brakuje łóżka, rzekł Rastignac.
— Tak, szepnęła, rumieniąc się i ściskając mu rękę.
Eugeniusz spojrzał na nią i zrozumiał, mimo iż tak młody, ile prawdziwej wstydliwości mieści się w sercu kochającej kobiety.
— Należysz do istot, które musi się ubóstwiać zawsze, rzekł jej do ucha. Tak, mogę ci to powiedzieć, skoro rozumiemy się tak dobrze: im żywsza i szczersza jest miłość, tym bardziej powinna być tajemnicza, okryta zasłoną. Nie powierzajmy naszej tajemnicy nikomu.
— Och, ja nie jestem przecież ktoś, rzekł ojciec Goriot z wyrzutem.