Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Ojciec Goriot.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech pan idzie ze mną, rzekła do Eugeniusza, który mślał że śni, znalazłszy się w powozie pana de Nucingen, obok tej kobiety.
— Do Palais-Roval, rzekła do woźnicy, niedaleko Komedii.
W drodze Delfina zdradzała niepokój, uchylała się od odpowiedzi na tysiączne pytania Eugeniusza, który nie wiedział co myśleć o tym niemym, zaciętym, tępym oporze.
— Wymyka mi się, powiadał sobie.
Skoro powóz się zatrzymał, baronowa objęła studenta wzrokiem, który nakazał milczenie jego szalonym wybuchom; Eugeniusz był jak nieprzytomny.
— Kocha mnie pan naprawdę? rzekła.
— Tak, odparł, pokrywając niepokój, który go ogarniał.
— Nie pomyśli pan nic złego o mnie, czego bądź zażądała bym od pana.
— Nie.
— Będzie mi pan posłuszny?
— Ślepo.
— Był pan kiedy w domu gry? rzekła drżącym głosem.
— Nigdy.
— Ach, oddycham. Będzie pan miał szczęście. Oto moja sakiewka, rzekła. Weźże pan! Jest tam sto franków: to wszystko, co posiada ta kobieta tak szczęśliwa. Idź pan do domu gry, nie wiem gdzie to, ale wiem że w Palais-Royal. Postaw pan sto franków w grze którą nazywają ruletką, i strać wszystko, albo przynieś mi sześć tysięcy. Opowiem panu swoje zgryzoty skoro wrócisz.
— Niech mnie diabeł porwie, jeżeli rozumiem cokolwiek, ale będę pani posłuszny, rzekł, kryjąc tę radosną myśl: „Kompromituje się ze mną, nie będzie mogła niczego mi odmówić“.
Eugeniusz bierze sakiewkę, pędzi pod numer 9, wypytawszy się w jakimś magazynie o najbliższy dom gry. Wchodzi, oddaje kapelusz, następnie pyta gdzie jest ruletka. Ku zdumieniu bywalców,