Strona:PL Balzac - Muza z Zaścianka.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łewać, ubezpieczał się od zazdrości Diny, kiedy go wyciągano na jakąś hulankę. Zdradzał ją zresztą bezwstydnie. Kiedy pan de Clagny, szczerze zrozpaczony że widzi Dinę w tak niegodnem położeniu, wówczas gdy mogła być tak bogata, tak wysoko postawiona, tak bliska ziszczenia dawnych ambicyj, przyszedł jej powiedzieć: — On panią oszukuje! odparła: — Wiem o tem!
Urzędnik osłupiał. Odzyskał mowę, aby uczynić jakąś uwagę.
— Czy kocha mnie pan jeszcze? spytała pani de La Baudraye, przerywając za pierwszem słowem.
— W piekło poszedłbym dla pani!... wykrzyknął, zrywając się na nogi.
Oczy biednego człowieka płonęły jak pochodnie, drżał jak liść, uczuł iż krtań mu zmartwiała, włosy zadrżały u samych korzeni; uwierzył przez chwilę, iż bóstwo jego weźmie go za mściciela i ta mizerna nadzieja uczyniła go niemal szalonym ze szczęścia.
— Czemuż więc pan się dziwi, rzekła sadzając go z powrotem; oto, jak ja kocham.
Urzędnik zrozumiał wówczas ten argument ad hominem. I łzy stanęły mu w oczach, jemu, który dopiero co skazał człowieka na śmierć! Przesyt Stefana, to okropne zakończenie pożycia na wiarę, objawiał się w tysiącu drobnych rzeczy, będących niby ziarnka piasku rzucane w szyby zaklętego pałacyku, w którym się snuje marzenia miłości. Te ziarnka piasku, które stają się żwirem, Dina spostrzegła dopiero wówczas, gdy doszły rozmiarów kamienia. Pani de La Baudraye osądziła w końcu trafnie Stefana. — To, mówiła do matki, poeta bez żadnej obrony przeciw nieszczęściu, słaby z lenistwa, a nie przez brak serca, zbyt mało odporny na pokusy rozkoszy; słowem to kot, którego nie można nienawidzić. Cóżby się z nim stało bezemnie? Zniweczyłam jego małżeństwo, nie ma już przyszłości. Talent jego przepadłby w nędzy. — O, moja Dino, wykrzyknęła pani de Piédefer, w jakiemż ty piekle żyjesz?.. Jakie uczucie da ci siłę wytrwania?...
— Będę jego matką! rzekła.