Strona:PL Balzac - Marany.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dlaczego krzyczysz? zapytała.
— Juano mówił dalej, zabiłem przed chwilą człowieka.
Juana poskoczyła w stronę pokoju swoich synów i powróciła, pozamykawszy pierwej wszystkie drzwi.
— Niechże synowie pana nic nie słyszą. Ale z kimże mogłeś się pan pojedynkować?
— Z Montefiorem, odpowiedział.
— Ach! rzekła odetchnąwszy, jest to jedyny człowiek, którego miałeś pan prawo zabić.
— Wiele zebrało się powodów na to, żeby umarł z mojej ręki.
— Ale nie traćmy czasu. Pieniędzy, pieniędzy, pieniędzy, na imię Boga! Mogę być ściganym. Myśmy się nie pojedynkowali, ja... zabiłem go.
— Zabiłeś! zawołała. Jakim sposobem?
— Ależ, tak jak się zwykle zabija; zrabował mi w grze cały majątek, a ja mu go odebrałem. Piwinnaś, Juano, kiedy tu jest jeszcze spokojnie, a pieniędzy niema, pójść po moje, które znajdują się pod kupą kamieni, pod tą kupą, co jest na rogu ulicy, jak wiesz.
— A więc, rzekła Juana, okradłeś go.
— Co cię to obchodzi? wszakże muszę uciekać? Czy masz pieniądze? Oni mnie ścigają!
— Kto?
— Sąd!
Juana wyszła i natychmiast wróciła.
— Masz, rzekła, podając mu zdaleka klejmnot, oto jest krzyż dony Lagunii. Są w nim cztery rubiny wy-