Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zechcesz jadać w domu, gotów jestem lokować pieniądze w zbiorach“.
— Proszę do stołu, oznajmiła z osobliwą powagą pani Cibot.
Łatwo pojąć zdumienie Ponsa, skoro ujrzał przysmaki zgromadzone dzięki przyjaźni Schmuckego, i skoro pokosztował ich. Tego rodzaju wrażenia, tak rzadkie w życiu, nie płyną z ustawnego poświęcenia, w którem dwie istoty powtarzają sobie wzajem bez końca: „Masz we mnie drugiego siebie“ (z tem człowiek się oswaja); nie, one rodzą się z porównania tych obrazów domowego szczęścia z barbarzyństwem obojętnych. To świat kojarzy wciąż na nowo parę przyjaciół lub kochanków, kiedy dwie wielkie dusze zaślubiły się miłością lub przyjaźnią. Toteż Pons otarł dwie duże łzy, a i Schmucke musiał osuszyć wilgotne oczy. Nie rzekli nic, ale pokochali się tem więcej, dawali sobie głowami znaki przyjaźni, a balsam ten goił rany, które prezydentowa zadała sercu Ponsa. Schmucke zacierał ręce jakby je chciał obedrzeć ze skóry; wpadł na jeden z owych pomysłów, które dziwią Niemca jedynie wtedy, kiedy nagle wykwitną w mózgu zmrożonym szacunkiem dla panujących.
Mój topry Bonz... bąknął Schmucke.
— Domyślam się, chcesz żebyśmy jadali codzień razem.
— Chciałbym być bogaty, aby cię móc raczyć codzień tak jak dziś... odparł melancholijnie poczciwy Niemiec.
Pani Cibot, której Pons dawał od czasu do czasu bilety do teatrzyków, co stawiało go w jej sercu na równi z jej Schmuckem, wystąpiła wówczas z taką propozycją:
— Dalibóg, rzekła, za trzy franki, bez wina, mogę przyrządzać obu panom, objadek taki, że będziecie paluszki liżać!
— To prawda, odparł Schmucke, że z tem, co mi daje pani Cibot, żyję lepiej, niż ci co zjadają frykasy bzy grólefsgim zdole.
W nadziei swojej, pełen szacunku Niemiec spotkał się z bezczelnością dzienniczków żartujących sobie z karty prix fixe królewskiego stołu.
— Doprawdy? rzekł Pons. A więc spróbuję jutro.